Jak się nie poddawać? Czyli słów parę o wewnętrznym krytyku

Wystarczy otworzyć JAKĄKOLWIEK stronę internetową związaną z marketingiem albo profil social mediowy, w sumie kogokolwiek, żeby w tym samym momencie popłynęła w Twoich uszach pieśń sukcesu. Nawet jeśli pojawiają się w tej pieśni minorowe tony, to tylko po to, żeby za chwilę rozbrzmieć symfonią uśmiechniętych dźwięków. A Tobie to tak pięknie nie wychodzi… I wiesz co? Nam też! Dlatego pogadajmy o porażkach.

Photo by David Levêque on Unsplash

Nie chcesz ponieść klęski? Nie podejmuj próby

Co prawda jest takie ładne powiedzenie, że nie popełnia błędów wyłącznie ten, kto nic nie robi, ale szczerze: kto chce w to wierzyć? Koi to Twoje wyrzuty sumienia i zagłusza „radio krytyka”, kiedy coś Ci się nie uda? Domyślamy się, że nie bardzo, a gorzki łyk porażki i tak trzeba przełknąć. Wtedy, gdy coś nie wychodzi – niezależnie od tego, ilu wspaniałych ludzi mamy wokół – i tak zostajemy sami. Bo nikt za Ciebie tej czary goryczy nie wypije, nikt nie odrobi lekcji, nie przełknie wstydu i nikt nie nauczy się za Ciebie, jak na nowo sobie samemu patrzeć w oczy. Dlatego takie głodne kawałki schowajmy z powrotem tam, gdzie ich miejsce, czyli do lamusa. Zupełnie inne powiedzenie mnie się podoba:

„Pierwszy krok do uniknięcia porażki, to brak podjęcia próby”.

Dlaczego akurat to? Bo nie próbuje wywołać sztucznego poczucia samozadowolenia, że oto ja poniosłem porażkę, ale tylko dlatego, że coś robię, a wy lenie, nieudacznicy, dalej chełpcie się moim kryzysem, mimo że nie macie żadnego prawa, bo przecież wy nic nie robicie. Tutaj chodzi o coś innego. O nauczenie się, że porażka jest immanentną składową sukcesu. Nie ma, absolutnie nie ma, ludzi, którzy odnieśli sukces i nie wykoleili się po drodze, nawet jeśli ich pospieszny do sukcesu jechał po torach, które położył ich poprzednik. No nie ma takich ludzi! Po prostu nie ma. A to już zupełnie inna optyka: akceptuję błędy, które popełniam, bo wiem, że bez nich nie odniosę sukcesu; a nie wybielam się, bo to, że popełniam błędy świadczy wyłącznie o tym, że coś robię. Niby to samo, a inaczej, prawda?

Photo by Mercedes Álvarez on Unsplash

Helo, helo! To Twoje radio, helo, helo

Odśpiewałeś sobie w głowie ten fragment z piosenki zespołu Enej? To super! Bo chcę, żebyś go dobrze zapamiętał, ale od teraz interpretował inaczej. To, co dzieje się w Twojej głowie, kiedy COKOLWIEK idzie nie tak, ale cokolwiek: zupa nie wyszła, bułki, które kupiłeś są jednak nieświeże, ta podłoga nie lśni tak, jak powinna, ten tekst, to w sumie mógłby być lepszy, pod moim postem nie ma tylu reakcji, ile pod innymi z tej samej branży, ważę za dużo, kiedyś te spodnie wyglądały spoko, a teraz już nie – wszystko to, co słyszysz w swojej głowie, to nic innego jak radio krytyka. Twojego wewnętrznego krytyka, którego masz i idę o zakład, że pielęgnujesz pieczołowicie…

A po co? – ja się pytam. Czy ten typek w czymkolwiek kiedykolwiek Ci pomógł? No raczej nie bardzo. Raczej ściąga Cię w dół za każdym razem, kiedy wyściubisz łebek z szuflady.

„A po co to? A z czym do ludzi w ogóle? Przecież i tak się nie uda. To jest za słabe. Kto to kupi?? Znajdź normalną pracę. Wyjdź w końcu na ludzi” – znasz to?

Zawsze, ilekroć pojawia się w Twojej głowie taki głos, robisz dwie rzeczy: zagłuszasz go argumentami kontra albo zmieniasz stację. I tyle. Nie ma innego wyjścia i nic innego, naprawdę, nie pomoże.

Mobilki, Mobiliki – mamy krytyka na trasie, odbiór

No dobra, ale jak go zagłuszyć? Na każdą myśl krytykującą Cię na maksa, mówisz sobie:

„No zaraz, hola! A po co tak kategorycznie od razu? Przecież o moim talencie, wysiłku i zaangażowaniu świadczą wyniki! Pokazać Ci? Tyle już osiągnąłem! To z tym sobie nie poradzę?! Już tyle razy słyszałem komplementy na temat swojej pracy to co, to ci wszyscy ludzie kłamią? No nie, no raczej ty łżesz jak pies, krytyku, więc z łaski swojej, zawrzyj japę”.

Na bank masz takie argumenty, które będą pasowały do Twojej sytuacji i do Ciebie. To ważne, żebyś wierzył w to, co mówisz, kiedy mówisz pod nosem swojemu krytykowi: „Zawrzyj japę”. Nie musimy lubić tego typka. On nam do niczego nie służy i w niczym nie pomaga. To nieprawda, że głos krytyki równa się wymaganie od siebie równa się bycie lepszym. No bzdura.

Nie przychodzą Ci do głowy żadne argumenty kontra? Słuchaj, to bardzo źle o sobie myślisz. Nie mam złotej recepty, która sprawi, że zaczniesz patrzeć na siebie łaskawie (bo idę o zakład, że jeśli nie myślisz o sobie dobrze, to nie dlatego, że jesteś do dupy, tylko dlatego, że nie umiesz inaczej, jestem na 100% pewna, a jak nie wierzysz, to się załóż), ale mam coś, co mnie bardzo pomagało i co mogę śmiało, z pełną odpowiedzialnością, polecić. Dziennik wdzięczności. Wdzięczności sobie. Nie: żonie, mężowi, kochance, kochankowi, dziewczynie, chłopakowi, mamie, tacie, siostrze, bratu, szefowi, koleżance z pracy, psu, bo dzisiaj był wyjątkowo miły i nie nasikał w przedpokoju. Nie. SOBIE. Sobie samemu. Na milion procent, no zakładam się, jakbym grała w poksa, że są takie rzeczy, które w ciągu dnia robisz dobrze. Przykład? Proszę bardzo: ugotowałem zajebistą pomidorową, no pięknie dzisiaj starłem te kurze, byłem na poczcie, mimo że tego nie lubię, posłałem łóżko, nastawiłem pranie „na zaś”, bo taki jestem sprytny, nie spóźniłem się – cokolwiek.

Photo by Alexander Schimmeck on Unsplash

Czy ja wymieniłam coś, co jest związane z pracą? Nie. Przypadek? Absolutnie! Do pracy jeszcze przejdziemy, ale zanim zaczniesz się doceniać za pracę, doceniaj się za WSZYSTKO, co robisz. No bo czemu nie? Niech mi ktoś powie, czemu mam nie być sobie wdzięczna za to, że tak ekstrawagancko zadbałam dzisiaj o siebie i nałożyłam serum na twarz. Jakieś argumenty przeciw? Nie widzę. Więc uznaję, że zawsze, w każdym życiu i u każdego są powody do tego, żeby być SOBIE wdzięcznym i z SIEBIE dumnym.

Zapisuj codziennie takie rzeczy. Codziennie. Pilnuj się z tym, bo naprawdę absolutnie kluczowe. Gwarantuję Ci, jak tu siedzę teraz, że wystarczy tydzień–dwa i zupełnie inaczej zaczniesz patrzeć na siebie i na pracę, którą wykonujesz. Bo tak, ścieranie kurzy, pranie, niespóźnianie się, chodzenie na pocztę i dbanie o psa – to jest praca. Bezpłatna, ale praca. No kto, jak nie Ty, będzie to doceniał? Więc zapisuj codziennie wszystko, co Ci wyszło. WSZYSTKO, a zobaczysz, że patrzenie sobie w oczy w lustrze już nie będzie takie trudne.

Nie ma ciszy w eterze

„No dobra NG, ale tak gadasz i gadasz o tym zagłuszaniu, a jak zmienić stację.” Służę uprzejmie, już mówię. Zmienia się stację na zupełnie inną. Jeśli odpala się w głowie: helo, helo, to twoje radio krytyka, helo, helo – to zmień stację na marzenia. Tego typka naprawdę można wyłączyć, trzeba po prostu zmienić falę. A zmieniamy falę na coś mega przyjemnego. Na przykład: zamiast słuchać od gościa w mojej głowie, który w dupie był i gówno widział (nie lubimy go, można mu ubliżać), że jestem taka beznadziejna; włączam sobie w głowie stację „Kolorowe sny, kiedy ja…”. A na tej stacji nadają wyłącznie program związany z tym, że leżę na plaży, chełpię się sukcesem, popijam drinki i rozpływam się w błogiej beztrosce. Jak to piszę, to od razu czuję się lepiej. Naukowo udowodniono już wiele razy, że marchewka jest lepsza niż kijek. Więc zamiast serwować sobie w głowie wizje chłost z powodu porażki, lepiej podsuwać sobie marchewkę w postaci wyobrażenia urlopu, na którym przepuszczę cały hajs, jaki zarobiłam na tym projekcie (no dobra, może nie aż tak, ale myśl zdecydowanie lepsza).

Wszystko bez sensu małpa z kredensu

„No i dobra, no i gruszki, no i cześć. Zrobiłem to wszystko, a i tak mi się nie udało… Co teraz?” Po pierwsze – nie koniec świata. Chcesz zobaczyć koniec świata? Odtwórz sobie „Mad Maxa”. Dopóki nie musisz jeździć jak dziki po pustyni monster truckami i naparzać z kałacha we wszystko, co się rusza w walce o terytorium i jedzenie – to nie jest koniec świata. Nie ma złotej rady (chyba już to mówiłam dzisiaj 🤔) na to, jak przeżyć okres po porażce, ale najważniejsze jest to, żeby PRZEŻYĆ. Trzeba ustawić sobie azymut na przetrwanie i robić wszystko, co przetrwać pomaga. Kiedy minie już ten okres goryczy, żalu i wyrzutów sumienia – a minie – nadjedzie kolej na reflekcje i rozkminy. Dopiero wtedy i to bardzo ważne, żeby ten porządek zachować. Co powinno być w tym refleksjach? Dokładna i naprawdę sumienna analiza tego, co się wydarzyło, co ja zrobiłem, co było w porządku, a co niekoniecznie.

Photo by JC Gellidon on Unsplash

Najważniejsze jest to, że wiedza płynąca: i z takich doświadczeń, i z rozkmin o nich – jest absolutnie bezcenna. Nikt Ci tego nie da, nie wytłumaczy, nie pokaże, żadna książka i żaden kołcz* tu nie pomogą. Dopiero uczenie się na własnych błędach daje tak ogromną siłę do podejmowania kolejnej próby, tym razem – zwieńczonej sukcesem. Oczywiście, że lepiej jest się uczyć na cudzych błędach, a nie własnych. Jasne. Tylko to nie zawsze jest możliwe. A kiedy już zdarzy Ci się porażka, to najpierw ją przeżyj i przebolej, a potem szczerze ukochaj, bo to dla Ciebie dawka wiedzy większa niż ta w szczepionce Moderny.

To co? Gotowi do podejmowania prób? 😉

*Celowo tak napisałam.

Dodaj komentarz

Dodano do koszyka.
0 produktów - 0,00